-Gdzie Zoe?-usłyszałem zdyszany głos Josha. Nie zamierzałem nawet odpowiedzieć. Poczułem jak po mojej twarzy ścieka słona łza.
_______________________________________________________________________
Oczami Zoe
Postanowiłam nie zwlekać dłużej, i po prostu zadzwonić do Julie. Opowiedziałam jej wszystko, przyjęła mnie do Siebie. Jak na razie będę mieszkać u niej, nie mam wyjścia. Kontaktuje się z rodzicami, ale i tak nie wiedzą o połowie spraw o których powinnam ich poinformować. Trudno. Leżałam już w łóżku, czułam że nie zasnę. Julie ma uczelnie, więc pewnie nie będzie miała dla mnie czasu a ja z tego zrezygnowałam.
***
-Zoe, chcesz herbatę?-usłyszałam jak Julie woła z dołu, tym razem nie Harry. Postanowiłam zejść na dół. Jej dom nie był zbyt duży, były w nim tylko 3 pokoje, kuchnia, łazienka i salon. Mieszkała sama, jej rodzice wyprowadzili się zagranicę.
-Poproszę.-powiedziałam uśmiechając się do niej pod nosem. Ciesze się że ją miałam.
-Masz jakieś plany na dzisiaj? Zostaniesz sama, jak chcesz dam Ci kluczę. Może pójdziesz pogadać z Harrym?-zadawała pytanie po pytaniu a ja siedziałam przy blacie kuchennym patrząc na każdy jej ruch.
-Chyba pójdę do biblioteki.
-a Harry?
-Myślę że musi przemyśleć to co zrobił. Niech się nauczy że nie wszystko będzie mu przychodziło od tak.-powiedziałam patrząc już w stronę okna które nagle stało się bardzo interesujące.
-Wiesz dobrze, że teraz czy później, i tak będziesz musiała z nim pogadać. Myślę że i Tobie i jemu taka rozmowa wyszłaby na dobre, każdemu należy dać drugą szansę.-mówiła wsadzając do kubka woreczek z herbatą.-Dobra mała, rób jak uważasz. Ja już lecę, masz tu kluczę. Wrócę jak zawsze.-po tych słowach podeszła do mnie i złożyła siarczystego całusa na policzku.
***
Zamknęłam drzwi, i
udałam się w stronę biblioteki. Pomimo wiatru, który otulał każdy skrawek
mojego ciała pogoda była ładna, nie mogłam narzekać. Lepsze to niż deszcz albo
śnieg. Czuć było zbliżającą się zimę, liście zaczynały powoli opadać z drzew,
ale nadal można było usłyszeć śpiew ptaków. Dzieci biegały i jeździły na rowerach
otulone w ciepłe sweterki i czapki. Jak to w Londynie, co jakiś czas można było
zobaczyć jakiegoś zabłąkanego psa czy kota przebiegającego przez ulicę. Szłam
tak myśląc o wszystkim, o tym, co wydarzyło się wczoraj, o tym, co teraz
będzie, o tym jak powiedzieć o wszystkim rodzicom. Wszyscy byli tacy
szczęśliwi, tylko ja nie mogę się pozbierać i cały czas coś wokół mnie się dzieje.
Do biblioteki nie miałam daleko, było to zaledwie parę kroków, Julie mieszkała
w samym centrum miasta, więc spokojnie mogłam się przejść. Weszłam po schodkach
prowadzących do wejścia, ale niestety znowu mam pecha. Na drzwiach wisiała
kartka z napisem ‘Nieczynne, przepraszamy.’ No nic. Postanowiłam udać się do
parku, posiedzieć trochę, przemyśleć wszystko. Nie chciałam wracać do domu,
była dopiero dwunasta, więc nie miałabym nic do roboty. O tej godzinie na
ulicach Londynu było pusto, raczej wszyscy byli w pracy albo szkole. Ja też
powinnam chodzić na uczelnie, ale zrezygnowałam, bo jak to powiedział Harry
‘będzie lepiej dla mojego bezpieczeństwa.’ To tylko szkoła, no, ale już trudno,
będę musiała poszukać jakiejś pracy. Moje przemyślenia przerwał nagły pisk
opon. Odwróciłam się, i zobaczyłam jakieś auto pędzące w moją stronę. Stałam
jak wryta, co się dzieje? Nie myśląc dalej, zawróciłam i jak najszybciej
zaczęłam biec w drugą stronę. Teraz nie było już nikogo, kogo mogłabym prosić o
pomoc. Nie wygrałam, czarne auto podjechało i nim się obejrzałam ktoś złapał
mnie i wsadził do auta.
***
Jechaliśmy z naprawdę
wielką prędkością. Nie wiedziałam gdzie jestem, nie wiedziałam, co się dzieje.
Cały czas się trzęsłam, moje serce biło w niewyobrażalnie szybkim tempie.
Leżałam chyba na tylnim siedzeniu, nie słyszałam Żydach głosów, nikt się nie
odzywał. Moje ręce były zawiązane jakimś sznurkiem tak samo jak nogi, na głowie
miałam założony jakiś materiał, pewnie po to żebym nie wiedziała gdzie jestem.
Wolałam się nie odzywać, chciałam zniknąć raz na zawsze, w tamtej chwili byłam
rozsypana na kawałeczki, Harry nie wiedział gdzie jestem, nie miał mi jak
pomóc. Jedynie Julie, ale jedyne, co wiedziała to, że poszłam do biblioteki a pyzatym?
Nie chciałam już dłużej o tym myśleć. To było jak jedno wielkie piekło, to
pewnie znowu ci kolesie, co tamtym razem. Harry miał rację, musze mu zaufać.
Mimo wszystko, to buduję się na naszym zaufaniu. Teraz chciałam tylko żeby był
obok mnie, żeby wszystko było tak jak wcześniej, żebyśmy mogli iść na spacer,
żebyśmy mogli jeszcze raz powiedzieć Sobie te wszystkie słowa. Siedziałam jak najciszej
mogłam, tylko, dlatego żeby nie usłyszeli nawet mojego oddechu.-Sprawdź czy
śpi.-Usłyszałam jak odezwał się jeden z nich. Słyszałam już ten głos, nigdy go
nie zapomnę. To ta sama banda, która porwała mnie tamtym razem. Bezuczuciowy
dupek, ale mógł mi zrobić wszystko. Poczułam jak ktoś zdejmuje czarny materiał
z mojej głowy. Nie mogli domyśleć się, że nie śpię, zamknęłam oczy.-śpi. -Odpowiedział
jakiś facet, po czym znowu założył mi coś na głowę. Teraz już jechaliśmy w
ciszy, cały czas nie zwalniając. Musiałam uciec, nie miałam innego wyjścia.
Może gdyby udało mi się dostać do telefonu. Nie, nawet, jeśli to, co bym
zrobiła? Postanowiłam nie czekać już dłużej. Próbowałam ściągnąć linę zawiązaną
na moich rękach, bezskutecznie. Nagle przypomniałam Sobie, że w kieszeni
trzymam scyzoryk, który dostałam od taty na jedenaste urodziny. Zawsze mam go
przy Sobie. Mimo związanych rąk dosięgłam do kieszeni mojej kurtki, bardzo
powoli i bezszelestnie, wzięłam scyzoryk do ręki, i teraz tylko rozciąć linę.
Udało mi się. Sznurek opadł z moich rąk, modliłam się żeby żaden z nich tego
nie zauważył. Dziękowałam bogu, że nie usłyszeli tego, co robie. Teraz muszę
ściągnąć to coś, co założyli mi na głowę. Chwyciłam materiał i zaczęłam ściągać
go z głowy. Moim oczom ukazały się czarne skórzane siedzenia, widziałam dwóch
mężczyzn siedzących przedemną. Nie myliłam się, leżałam na tylnych siedzeniach
samochodu. Nie mogłam pozwolić na to żeby zauważyli, co zamierzam zrobić.
Chciałam wyskoczyć, czułam jak auto mimo wszystko zwalnia, teraz albo nigdy.
Widziałam przez szyby, że jedziemy przez jakiś las. Chwyciłam za srebrną klamkę
od drzwi, uchyliłam je i wyskoczyłam.
***
________________________________________________________________
Oczami Harrego
Kolejny dzień
siedziałem, nie wiedząc, co ze Sobą zrobić. Tak bardzo tęsknie. Nagle
usłyszałem dźwięk telefonu. Wstałem z kanapy i ruszyłem żeby odebrać, może to
Zoe?
-Harry?-Usłyszałem po
drugiej stronie słuchawki zaraz po odebraniu telefonu. Dzwoniła jakaś popłakana
dziewczyna, to nie była Zoe. Rozpoznałbym ją.
-Tak. Mogę wiedzieć,
kto mówi?
-Julie. Zoe jest w
szpitalu, miała wypadek. Proszę Cię przyjedź do szpitala.- Na te słowa ciarki
przeszły przez moje ciało. Co się stało?
-Zaraz będę.-Rzuciłem
szybko i nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Jak najszybciej muszę jechać do
szpitala. Widziałem zdenerwowanie na twarzy Josh`a który siedział koło mnie.
-Co się stało? -usłyszałem
jego zdenerwowany głos.
-Zoe jest w szpitalu,
miała wypadek.
***
Szybkim krokiem skierowałem
się w stronę recepcji, nie wiedziałem gdzie mam iść. Jeszcze nigdy nie byłem
tak zdenerwowany jak w tamtej chwili. Po mojej głowie krążyło tysiące myśli. Co
się stało, dlaczego ona?
-Dzień dobry, w czym
mogę pomóc? -odpowiedziała z uśmiechem na twarzy pielęgniarka. Siedziała za
dużym biurkiem ubrana w biały strój roboczy. Nie umiałbym pracować na jej
miejscu, powiadamiać ludzi o tym że ich bliscy umarli. Nie potrafiłbym.
-Chciałbym dowiedzieć
się gdzie leży Zoe Street.
-Sala 15 na drugim
piętrze. Pan z rodziny? -zapytała jakby z ciekawości.
-Jestem jej
chłopakiem-odpowiedziałem bez żadnego zastanowienia po czym skierowałem się w
stronę schodów prowadzących na piętro. Nienawidziłem szpitali, chyba jak każdy.
Białe ściany przyprawiały mnie o ciarki, mimo kwiatów które stały na korytarzu
nic nie dodawało temu miejscu uroku. Nagle moim oczą ukazała się Julie.
Siedziała cała zapłakana. Szybkim krokiem skierowałem się w jej stronę.
-Julie, co się
stało?- Powiedziałem cały podenerwowany, nie wiedziałem kompletnie nic.
Dziewczyna spojrzała na mnie i wlepiła swoje brązowe oczy.
-Usiądź.-Powiedziała
pokazując na krzesło, które stało obok niej. Zrobiłem, co kazała, nie chciałem
już tego przeciągać.
-Możesz mi powiedzieć,
co się stało zapytałem jeszcze raz.
-Chris znowu ją
porwał. Tym razem Zoe udało się uciec, wyskoczyła z pędzącego auta. Ma rozciętą
nogę, straciła dużo krwi, lekarze podejrzewają, że wdało się zakażenie.-Przerwała
wlepiając wzrok w swoje ręce, które trzymała położone na kolanach.-Jakiś
mężczyzna znalazł ją całą zakrwawioną, stąd te informacje, jeszcze wtedy była
przytomna. To dzięki niemu ona żyje.-To, co wtedy czułem było niedopisania. Nie
pomogłem jej, leży tam i walczy o życie. Co ja zrobiłem? Po moim policzku
zaczęła spływać rzeka łez. Nie mogłem się opanować, tak samo jak Julie. Nagle
usłyszeliśmy jakieś głosy, to jej rodzice. Oni już o wszystkim wiedzieli. Nie
mogłem tam siedzieć. Musiałem ją zobaczyć.
-Mogę tam iść
powiedziałem jakby sam do Siebie, bez żadych uczuć.
-Idź, myślę, że
powinieneś ją zobaczyć.-Odpowiedziała starsza kobieta. Była cała zapłakana. To
w końcu jej córka, a ona nie wiedziała o niczym. Nie wiedziała o porwaniu, nie
wiedziała o przeszłości Zu. Wstałem z krzesła kierując się w stronę sali.
Stanąłem przed drzwiami jeszcze raz biorąc głęboki oddech. Uchyliłem drzwi, a
moim oczą ukazała się Zoe. Cała posiniaczona, leżała w łóżku podłączona do
respiratorów różnymi kabelkami. Ten widok był okropny. Była przykryta białą
pościelą. Pomieszczenie, w którym leżała było niewielkie. Ściany pomalowane na
biało, i jedyne światło dawało okno nad jej łóżkami. Podeszłe bliżej, po czym
usiadłem na krześle niedaleko jej łóżka. Wyglądała na wykończoną, na jej twarzy
widniały różne siniaki i zarysowania. Zabije ich, przysięgam. Nikt nie ma prawa
jej tknąć, nikt. Nie mogę pozwolić na to żeby stało się to samo, co rok temu.
Nie pozwolę. Chwyciłem mocno jej rękę, poczułem jej miękką skórę. Mimo tego, że
była nieprzytomna nadal dawała wielkie wewnętrzne ciepło mojej osobie. Cały
czas płakałem, przez moją głowę przebiegały najczarniejsze scenariusze. Nie
wiedziałem nawet czy chciała żebym tu był. Może tego właśnie potrzebowała, ale
co jeśli na odwrót? Co jeśli wręcz nie chce mnie widzieć? Nie wiedziałem nic.
Nie chciała ze mną porozmawiać, a teraz nie wiadomo czy jeszcze usłyszę jej
głos. To nie może być koniec, nie teraz. Nagle ktoś wszedł do Sali. To Josh.
-I jak? -Powiedział
uśmiechając się lekko, po czym podszedł i usiadł tuż koło mnie.
-Widzisz ją? Widzisz
jak cierpiała? To przeze mnie.-Powiedziałem cały czas skanując wzrokiem jej
twarz.
-Co ty mówisz, stary!
Możesz się obwiniać za wszystko, ale nie za to, co się stało. To jest za dużo
jak dla Ciebie. Słyszysz? Nie myśl tak. Jest wspaniała, ja wiem. Wiem, że daje
Ci szczęście, i że wtargła do twojego życia i namieszała w nim niewyobrażalnie,
ale teraz nie możesz się poddać. Walcz o nią póki możesz.-widziałem, że chciał
mnie pocieszyć, i rzeczywiście w pewnym stopniu mu się to udało, ale nie na
długo.
***
Siedziałem przy niej
cały czas, nie mogłem z stamtąd iść, nie teraz. Muszę tu zostać. Wszyscy
wchodzili i wychodzili, kilka razy przyszedł lekarz i pytał czy na pewno nie
chce iść się czegoś napić. Były też pielęgniarki które wstrzykiwały jej leki.
Nie mogłem na to dłużej patrzeć. Jak długo jeszcze?
-Idziesz ze mną coś
zjeść?- Usłyszałem głos Josha, nawet nie wiedziałem że nadal tu jest.
-Nie mam ochoty na
jedzenie.-Odpowiedziałem bezuczuciowo, nie chciałem nigdzie iść.
-Harry nie zachowuj
się jak dziecko. Dobrze wiesz, że siedzenie tutaj nic Ci nie da, szczególnie,
że idziemy na góra 20 minut.-Przekonał mnie, miał rację. Zaraz wrócimy,
przecież nic w tym czasie nie może się stać. Wstałem i skierowałem się w stronę
drzwi.
Stołówka była bardzo
przytulna, nie wyglądało tutaj jak w szpitalu. Przy okrągłych stolikach
porozstawianych po całym pomieszczeniu siedziały najczęściej stare panie z
mężami. Zostało im pewnie niewiele czasu, ale i tak chciały się nim nacieszyć.
Ja nie miałem tego szczęścia. Ściany w kolorach ciemnej czerwieni podkreślały jasne
zasłony. Usiedliśmy przy jednym ze stolików. Nie było żadnej karty dań czy coś
w tym stylu, po prostu pusty stolik na środku, którego stał wazon z kwiatami.
Właśnie… zapomniałem kupić jej kwiatów. Poproszę o to Josha, ja nie mogę się
stąd ruszyć.
-Chcesz coś?- Zapytał
chłopak widocznie zdenerwowany moją nieobecnością. Nie zauważyłem nawet, że
stała nad nami starsza pani miło uśmiechająca się do każdego z nas.
-Poproszę
wodę.-Odpowiedziałem uśmiechając się pod nosem.
-Już daję.
-Odpowiedziała starsza pani z uśmiechem i odeszła od stolika.
-Musisz coś jeść.
–Znowu zaczyna.
-Nie mam ochoty.
-Teraz na nic nie
masz ochoty, dobrze o tym wiem. Ale nie możesz się ograniczać i siedzieć tam
cały czas.
-To, co mam robić?
Iść gdzieś, i martwić się o nią jeszcze bardziej? –Zapytałem patrząc na niego
spode łba.
-Harry, ja tylko chce
Ci pomóc. Dobrze wiesz, że to nie wyjdzie Ci na dobre. Spróbuj, chociaż się tak
tym nie przejmować.
***
Minęło już 5 dni, ona
nadal się nie wybudziła. Cały czas przy niej byłem, nie odstępowałem jej nawet
na krok, nocowałem w szpitalu. Nic nie jadłem, mało piłem. Nie myślałem o
niczym innym, tylko o tym żeby się wybudziła. Chciałem zobaczyć jej piękny
uśmiech, chciałem zabrać ją na długi spacer i nie przestawać marzyć o wspólnej
przyszłości. Czułem ogromną pustkę z powodu braku jej obecności.
Wooww...
OdpowiedzUsuńKolejny niesamowity rozdział!!!!
Czekam na next'a !!!
strasznie się ciesze że Ci się podoba:*
Usuń